Grudzień 2020

Chiny zamierzają kontrolować pogodę na połowie terytorium kraju

Chiński rząd zapowiedział pięciokrotne rozszerzenie projektu kontroli pogody. Władze zaznaczyły, że zamierzają objąć nim 5,4 miliona kilometrów kwadratowych. Oznacza to iż, Chiny planują kontrolować pogodę na obszarze 56% powierzchni swojego kraju.

 

Chiny to zaledwie jedno z ponad 50 państw, które wykorzystują geoinżynierię. Używane dziś metody wykorzystywane do kontroli pogody, pochodzą jeszcze z końca lat czterdziestych XX wieku. Wówczas, odkryto niezwykłe oddziaływanie  kryształków jodku srebra na chmury. Badając to zjawisko, naukowcy stworzyli metodę kontroli nad formowaniem i poruszaniem się wody w chmurze.
 

W latach sześćdziesiątych, Chiny uruchomiły własny program kontroli pogody. Branża ta zatrudnia obecnie około 35 000 osób - więcej niż w jakimkolwiek innym kraju na świecie. Chiński projekt geoinżynierii, ma pomagać w złagodzeniu skutków katastrof naturalnych, takich jak susza czy grad. Ma się on również przyczynić się do szybszego reagowania na sytuacje kryzysowe takie jak pożary lasów lub pastwisk.


W 2017 roku Chiny wydały 168 milionów dolarów na sprzęt wspierający projekt wysiewu chmur. W tym celu zakupiono cztery samoloty i 897 wyrzutni rakiet. W styczniu 2019 roku media stanowe podały, że taktyka rozsiewania chmur w zachodnim regionie Sinciang zapobiegła 70% szkód spowodowanych gradobiciem. Rozwój tej technologii jest oczywiście obserwowany nie tylko w Chinach, ale i na całym świecie. Nikt nie zna jednak długofalowych konsekwencji zabaw z klimatem Ziemi. Nie wykluczone, że mogą one znacznie wykraczać poza ewentualne korzyści. Lecz o tym przekonamy się w ciągu kolejnych dekad.

 

 

Dodaj komentarz

loading...

NIezwykle rzadka kałamarnica została zauważona u wybrzeży Australii

Niezwykle rzadka kałamarnica wielkokwiatowa, została zauważona w wodach Australii. Jest to pierwszy przypadek, gdy zauważono te zwierzęta w tym obszarze. Znaleziska dokonała Deborah Osterhage i jej koledzy, którzy prowadzili podwodne badania w Great Australian Bight, otwartej zatoce na południowym wybrzeżu Australii.

 

Kałamarnica wielkokwiatowa to dość charakterystyczne zwierze. Ma ona duże płetwy, które sprawiają, że ich ciała mają niemal te samą szerokość i długość. Naukowcy zauważyli te kałamarnicę na głębokości 2100 metrów, w pobliżu morskiego dna.

„Udało nam się zaobserwować różnice w proporcjach ich ciała i długości ciała, aby potwierdzić, że w rzeczywistości było to pięć różnych osobników” - mówi Osterhage.

Naukowcy zmierzyli jedną z kałamarnic za pomocą laserów i stwierdzili, że miała 1,8 metra długości, a jej macki mierzyły 1,68 metrów. Badacze twierdzą, że znalezienie wielu kałamarnic wielopłetwych w tak bliskiej odległości od siebie, było czymś niezwykłym. Dalsze badania nad tym gatunkiem są konieczne aby poszerzyć naszą wiedzę na ich temat. To interesujące odkrycie zostało już opisane w pracy naukowej w czasopiśmie PLOS ONE.

Dodaj komentarz

loading...

Odnaleziono przyczynę szybkiego topnienia lodowców z Himalajów

Himalaje mają najwyższe szczyty spośród wszystkich pasm górskich na świecie. Posiadają również największy rezerwat śniegu lodowcowego poza kręgami arktycznymi i antarktycznymi. Z tego powodu Himalaje nazywane są czasami „trzecim biegunem”. Jednak wysokość i izolacja nie chroniły gór przed przemysłowym zanieczyszczeniem powietrza, które może stymulować ich topnienie.

Cząsteczki węgla, pochłaniające światło, osadzają się na śniegu i lodzie i przyspieszają topnienie lodowców. W nowym badaniu, opublikowanym w czasopiśmie Environmental Science & Technology Letters, naukowcy przeanalizowali skład cząstek w powietrzu nad grzbietami górskimi i odkryli obfitą i niepokojącą obecność brązowej sadzy węglowej.

 

Zanieczyszczenia w atmosferze na skutek spalania dzielą się na czarną sadzę i brązową sadzę. Sadza powstaje w wyniku niecałkowitego spalania substancji w wysokich temperaturach. Najczęściej tworzy się podczas spalania biomasy lub roślinności i prowadzi do powstania żywicznych małych lepkich kulek o średnicy kilkuset nanometrów.

Zespół naukowców pobrał próbki powietrza ze stacji badawczej w Himalajach. Naukowcy odkryli, że około 28 procent z tysięcy cząstek w próbkach powietrza to kulki żywiczne. Przejrzeli również archiwa i zauważyli, że odsetek ten wzrastał w dni o wysokim poziomie zanieczyszczenia - zwłaszcza w okresach spalania pszenicy na polach.

 

Wspomniana brązowa sadza pochłania zarówno światło, jak i energię cieplną. Utrudnia to śniegowi i lodowi odbijanie promieni słonecznych. Konsekwencją tego procesu jest to, że lodowce zaczynają topnieć jeszcze szybciej.

 

 

 

 

Dodaj komentarz

loading...

Chiny uruchomiły nowe "sztuczne słońce"

Chiny pochwaliły się właśnie uruchomieniem nowego reaktora fuzyjnego. „Sztuczne Słońce” HL-2M uzyskało już pierwsze wyładowania plazmy. Dzięki nowemu urządzeniu, Chiny są coraz bliżej komercyjnej fuzji jądrowej.

 

Jak podają lokalne media, tokamak HL-2M został oddany do użytku 4 grudnia. Konstrukcja powstała w mieście Chengdu, stolicy prowincji Syczuan. Projekt reaktora fuzyjnego został zatwierdzony w 2009 roku przez Chiński Urząd Energii Atomowej. „Sztuczne Słońce” zostało zaprojektowane i zbudowane przez Południowo-zachodni Instytut Fizyki w Chengdu, który należy do Chińskiej Narodowej Korporacji Atomowej (CNNC).

 

HL-2M to największy i najbardziej zaawansowany eksperymentalny reaktor fuzji jądrowej w Chinach. Urządzenie potrafi rozgrzewać plazmę do temperatury powyżej 150 milionów stopni Celsjusza – tj. około 10 razy więcej od temperatury jądra Słońca.

Reaktory termojądrowe tego typu mogą nam zapewnić nieograniczone źródło czystej i taniej energii. Jednak ekstremalnie wysoka temperatura to tylko jeden warunek, jaki udało się spełnić. Reaktory fuzyjne muszą utrzymać gorącą plazmę w ograniczonej przestrzeni przez odpowiednio długi czas i zachować wymaganą gęstość plazmy.

 

Reaktor KL-2M z pewnością wspomoże badania i rozwój kluczowych technologii dla fuzji jądrowej w Chinach. Jednak najważniejszym zadaniem tego reaktora jest zapewnienie wsparcia technicznego dla projektu Międzynarodowego Eksperymentalnego Reaktora Termojądrowego (ITER).

 

Dodaj komentarz

loading...

Naukowcy określili maksymalną możliwą prędkość dźwięku

Gdy mówimy o prędkości dźwięku, zwykle mamy na myśli prędkość przemieszczania się fal dźwiękowych przez powietrze. Jednak dźwięk może poruszać się znacznie szybciej przez inne media. Tymczasem międzynarodowy zespół naukowców zdołał określić maksymalną możliwą prędkość dźwięku.

 

Zespół badawczy z Queen Mary University w Londynie, Uniwersytetu w Cambridge oraz Instytutu Fizyki Wysokociśnieniowej w Troicku doszedł do wniosku, że prędkość dźwięku jest zależna od dwóch fundamentalnych stałych - stałej struktury subtelnej oraz stosunku masy protonów do elektronów. Te dwa czynniki odgrywają ogromną rolę w różnych dziedzinach nauki - w tym przypadku we właściwościach materiałów.

 

Według teorii naukowców, prędkość dźwięku powinna być uzależniona od masy atomu, a więc im mniejsza masa, tym wyższa prędkość fal dźwiękowych. Dlatego zespół skupił się na wodorze, który może być ciałem stałym tylko przy ekstremalnie wysokim ciśnieniu powyżej 1 miliona atmosfer i występuje w jądrze planet gazowych, takich jak Jowisz. W takich warunkach, wodór może z łatwością przewodzić prąd elektryczny.

 

Zespół wykorzystał mechanikę kwantową, aby sprawdzić, jak szybko dźwięk będzie się poruszał przez metaliczny wodór. Z przeprowadzonych obliczeń wynika, że prędkość ta wynosi 36 km/s – to jest ponad 100 razy szybciej niż średnia prędkość przemieszczania się fal dźwiękowych przez powietrze, która z kolei wynosi 343 m/s, a także 3 razy szybciej niż poprzednio zmierzona prędkość maksymalna 12 km/s przez diament.

 

Zdaniem naukowców, badania te mogą znaleźć dalsze zastosowania naukowe np. w fizyce materii i materiałoznawstwie. Wiedza na temat maksymalnej możliwej prędkości dźwięku pozwoli znaleźć i zrozumieć granice różnych właściwości, takich jak lepkość i przewodność cieplna - istotnych dla nadprzewodnictwa wysokotemperaturowego, plazmy kwarkowo-gluonowej, a nawet fizyki czarnych dziur.

 

Dodaj komentarz

loading...

Potwierdzono ścisły związek między lodowcami Arktyki i Antarktydy

Naukowcy potwierdzili, że od dziesiątek tysięcy lat pokrywy lodowe na biegunach północnym i południowym naszej planety rosną i kurczą się w skoordynowany sposób, wpływając na siebie nawzajem poprzez zmiany poziomu morza.

Pomimo tego, że bieguny północny i południowy naszej planety dzieli odległość 20 tysięcy kilometrów, są one połączone ze sobą ściślej niż mogłoby się wydawać. Narastająca w czasie epok lodowcowych czapa polarna Arktyki powoduje, że lód wokół Antarktydy rośnie - i odwrotnie: redukcja lodowców północnych jest odpowiedzią na spadek lodowców południowych. Ta skoordynowana dynamika została opisana w nowym artykule opublikowanym w czasopiśmie Nature.

 

Zespołowi naukowców pod kierownictwem Natalii Gomez z McGill University w Kanadzie udało się prześledzić zmiany czap polarnych na przestrzeni ostatnich 40 tysięcy lat, w tym podczas szczytu ostatniej epoki lodowcowej, 20-26 tysięcy lat temu. W tym celu przeanalizowali próbki skał osadowych, rdzenie lodowe, informacje archiwalne i inne dane. Pozwoliło to na stworzenie modelu komputerowego i pokazanie, jak lodowce arktyczne wpływają na lodowce antarktyczne.

 

Podczas ochładzania się klimatu północna czapa polarna rosła, gromadząc coraz większe masy wody. Doprowadziło to do spadku poziomu Oceanu Światowego, który odbijał się również po przeciwnej stronie planety, powodując dodatkowe oblodzenie Antarktydy. I odwrotnie, kurczenie się północnego lodu w okresach ocieplenia prowadzi do podnoszenia się poziomu mórz i kurczenia się lodowców Antarktyki, które są myte przez większe zbiorniki wodne i wyższe fale.

 

W ciągu ostatnich 20 tysięcy lat stwierdzono bardzo niestabilną utratę lodowców. Stwierdono, że byłoby to niezwykle trudne do wyjaśnienia bez uwzględnienia interakcji lądolodów na obu półkulach. Pokrywy lodowe mogą oddziaływać na siebie na duże odległości ze względu na przepływ wody między nimi.

 

Dodaj komentarz

loading...

Pod Hawajami odnaleziono ogromne rezerwy słodkiej wody

Przez długi czas hydrolodzy zastanawiali się nad tajemnicą wysp Hawajskich. Z niewiadomych powodów w jej podziemnych warstwach wodonośnych było znacznie mniej wody, niż powinno się tam znajdować uwzględniając ilość opadów. Teraz zagadka wreszcie została rozwiązana.

Badanie przewodnictwa elektrycznego wody na różnych głębokościach u wybrzeży wysp, pozwoliło znaleźć całe podziemne rzeki, które wypływają z dna w odległości do czterech kilometrów od linii brzegowej.

 

Odkrycia zostały opublikowane w czasopiśmie Science Advances American Association for the Advancement of Science (AAAS). Głównym autorem publikacji jest Eric Attias, geofizyk z Hawai'i Institute of Geophysics and Planetology. Do zlokalizowania warstw wodonośnych zostało wykorzystane skanowanie elektromagnetyczne. Za statkiem badawczym na głębokości około pół metra holowano 40-metrową antenę dipolową, emitującą sygnał o częstotliwości jednego herca.

 

W sumie eksperci zebrali dane z 200-kilometrowej trasy, która przebiegała przez obszar o długości 40 kilometrów i szerokości czterech kilometrów. Po przetworzeniu danych naukowcy odkryli, że w wodach przybrzeżnych głównej wyspy Hawajów znajduje się kilka warstw o ​​niskim zasoleniu. Ich jedynym źródłem mogą być podziemne rzeki słodkiej wody wypływające z dna morskiego. W wyniku modelowania i analizy obrazu badacze obliczyli objętości wypływającej w ten sposób wody.

 

Całkowita objętość wcześniej niezbadanych podziemnych zbiorników na Hawajach to około 3,5 km sześciennych słodkiej wody. Znajdują się na kilku poziomach i rozciągają się od wulkanu Hualalai na boki przez 35 kilometrów. Przynajmniej kilka z nich w postaci podziemnych rzek wypływa z dna morskiego w odległości do czterech kilometrów od wybrzeża wyspy. Znaczna część tej objętości słodkiej wody znajduje się w skałach dna morskiego.

 

Klimat Wysp Hawajskich powoduje, że okresowo padają tam obfite opady deszczu. Część wody zostaje uwięziona przez glebę, a reszta przenika przez skały wulkaniczne i wypełnia warstwy porowate. Odkrycie tego mechanizmu na Hawajach sugeruje, że duże rezerwy słodkiej wody można znaleźć również w podobnych formacjach geologicznych na innych archipelagach. Jest to dość ważne, biorąc pod uwagę globalne zmiany klimatyczne i narastające okresy suszy.

 

 

Dodaj komentarz

loading...

Dziwne zjawisko - Huragany na północnym Atlantyku nasilają się po wejściu na ląd

Nowe badania pokazują, że huragany na północnym Atlantyku nasilają się po wejściu na ląd, co sugeruje, że w przyszłości mogą one powodować więcej szkód na obszarach położonych dalej od wybrzeża.

 

Badanie, opublikowane 11 listopada w czasopiśmie Nature, dotyczyło tempa, w jakim największe burze zanikały po dotarciu do lądu. W tym celu przeanalizowano dane historyczne dotyczące intensywności burz, które nawiedziły Amerykę Północną w latach 1967-2018. 

 

Autorzy artykułu, Badacze Lin Li i Pinaki Chakraborty, stwierdzili, że: wzrost temperatury oceanu na tle ocieplenia klimatu można uznać za kluczowy czynnik trendu powodującego większą siłę penetracji lądu przez największe z atlantyckich huraganów. Specjaliści odkryli „znaczącą długoterminową zmianę w kierunku wolniejszego rozkładu”, która pozwala burzom na utrzymywanie większej intensywności na lądzie przez dłuższy czas. 

 

Ten wolniejszy okres rozpadu odpowiada długoterminowej regionalnej średniej temperaturze powierzchni morza nad Zatoką Meksykańską i zachodnimi Karaibami, które przylegają do lądu i dostarczają wilgoci podczas burz przed wyjściem na ląd.

 

Każdego roku do atlantyckiego wybrzeża Ameryki Północnej, dociera kilka silnych huraganów. Potwierdzenie istnienia mechanizmów, które powodują, że burze te dłużej atakują zamieszkałe regiony to zła wiadomość dla mieszkańców tych części Karaibów, Meksyku i USA, którzy najczęściej doświadczają takiej ekstremalnej pogody.

 

 

Dodaj komentarz

loading...

Gigantyczne tsunami zmieniło Anglię w wyspę

Kiedyś na Morzu Północnym znajdowała się kraina o łagodnym klimacie i bogatej faunie - Doggerland. Połączyła ona wschodnią część dzisiejszej Anglii z kontynentem europejskim. Ale około 8000 lat temu ta ziemia ze wszystkimi jej mieszkańcami przeżyła straszną katastrofę. Gigantyczne tsunami i późniejsze topnienie lodowców zmieniło Wielką Brytanię w wyspę.

Naukowcy przez długi czas przypuszczali, że tsunami spowodowane osuwiskiem Storrega 8000 lat temu w końcu zalało masyw Doggerland na Morzu Północnym. Jednak nowe analizy rdzeni wiertniczych wskazują, że możliwy jest inny scenariusz.

 

Przypomina to jedną z wersji legendy o słynnej Atlantydzie. Na środku morza znajdowała się duża wyspa. Dzięki łagodnemu klimatowi i łagodnej rzeźbie mieszkańcy mieszkali tam swobodnie. Równie wygodne było dla nich korzystanie z darów morza i zdobywanie pożywienia na pagórkowatych równinach w głębi wyspy. Ta kraina nazywała się Doggerland. Zajmował rozległe obszary dzisiejszego Morza Północnego. Ale około 8 000 lat temu wyspę o wielkości równej 23 tysięcy km² spotkała apokaliptyczna katastrofa. 

 

Grupa brytyjskich naukowców z University of Bradford od kilku lat próbuje dowiedzieć się, jak to się stało. W tym celu zbadano tak zwane "osuwisko Storrega", które rzekomo spowodowało gigantyczne tsunami około 8000 lat temu. Naukowcy niedawno przedstawili wstępne wyniki swojej pracy w specjalistycznym czasopiśmie Geosciences.

 

Specjaliści przeanalizowali rdzenie wiertnicze, a także wyniki mapowania sonarowego próbek dna morskiego i gleby pobranych przez statek badawczy z dna morskiego na wschodnim wybrzeżu Anglii. Fragmenty roślin i zwierząt znalezione w skale osadowej pozwoliły z jednej strony stworzyć wyobrażenie o geografii Doggerlandu, az drugiej dość dokładnie określić ich wiek.

 

Podobno był to zielony pagórkowaty krajobraz z rozległymi równinami, żyzną ziemią, szerokimi rzekami i jeziorami, które po zakończeniu ostatniego zlodowacenia około 15 tysięcy lat temu, powstały w suchych rejonach południa. Rzeki Ems, Łaba i Ren płynęły wówczas zupełnie inaczej niż obecnie. Tamiza nie wpływała do Morza Północnego, ale do Renu, który z kolei na obszarze dzisiejszej Bretanii wpływał do Oceanu Atlantyckiego. Szeroki przesmyk łączył wtedy Anglię z kontynentem europejskim.

 

Doggerland również nie był początkowo wyspą. Ale woda topniejących lodowców stopniowo pokrywała coraz więcej części lądu, w wyniku czego ląd ten został otoczony morzem. Analizy pyłku znalezionego w rdzeniach wiertniczych wykazały, że na Doggerland dominowały lasy mieszane, zamieszkałe nie tylko przez jelenie, ale także przez tak duże ssaki, jak nosorożce włochate, tury i dziki. Dlatego Doggerland był wspaniałym miejscem dla myśliwych i zbieraczy ze środkowego paleolitu.

 

Ale około 6200 p.n.e. ten zielony raj doznał gigantycznej katastrofy. Około 450 kilometrów kwadratowych szelfu kontynentalnego Storrega, u wybrzeży dzisiejszej Norwegii, oderwało się na głębokości od 150 do 400 metrów. Według szacunków 1780 kilometrów sześciennych gleby osadowej, skał i szczątków skalnych w kilku etapach osunęło się w głąb morza na obszarze o długości 200 kilometrów.

 

Spowodowało to serię fal tsunami, które przetoczyły się przez rozległe terytoria mórz północnego i norweskiego, a nawet dotarły do ​​wybrzeży Grenlandii. Złoża geologiczne wskazują, że wysokość fal sięgała 10-12 metrów, a na Wyspach Farer i Szetlandy nawet 20 metrów. W tym samym czasie, jak do tej pory zakładano, woda przelewała się przez Doggerland i zmyła z jej powierzchni wszystkie żywe istoty.

 

Ale teraz naukowcy z University of Bradford postanowili obalić ten scenariusz. Ślady skał osadowych w południowo-zachodniej części Doggerland wskazują raczej, że tsunami nie zalało całej wyspy. Prawdopodobnie atak tsunami został powstrzymany przez lasy i teren. Dane, które zebrano, sugerują, że środowisko podniosło się po powodzi. Oznacza to, że ostateczne zniknięcie Doggerland nastąpiło dopiero jakiś czas po osunięciu się ziemi Storrega. Analizy pokazują, że nad chaotyczną warstwą skały pozostawioną przez tsunami znajdują się ślady nowej flory i fauny.

 

Naukowcy szacują, że katastrofa Storrega zabiła w ciągu nocy około jednej czwartej mieszkańców Doggerland. Reszta przeżyła, ale ich warunki życia znacznie się pogorszyły. Wycofujące się morze zdewastowało rozległe obszary wyspy i spowodowało zasolenie. Ogromne obszary zamieniły się w bagna. Zniknęły liczne lasy, a wraz z nimi zwierzęta.

 

Pozostałości muszli i drzew w rdzeniach wiertniczych wskazują na katastrofę. Ale górne warstwy gleby wskazują, że życie na wyspie trwało jeszcze kilka wieków. W wyniku topnienia ostatnich dużych lodowców poziom wody wynosi około 5500 lat p.n.e. wzrosła do tego stopnia, że ​​ostatnie części Doggerland zostały zalane wodą, a Anglia utraciwszy ostatni przesmyk, stała się wyspą.

 

 

Dodaj komentarz

loading...

Odkryto nową formę tajemniczego fenomenu świetlnego zachodzącego w ziemskiej atmosferze

Naukowcy odkryli, że zjawisko podobne do zorzy polarnej zwane STEVE ma nową postać. Chodzi o małe, zielone światła przypominające płot przebijające się przez atmosferę z prędkością 1600 km/h. STEVE to odkrycie, które wciąż jest nowe dla naukowców, a nowo ustalona jego przybliża nas do rozwiązania jego tajemnicy.

Zjawisko zwane "STEVE" i jest fenomenem atmosferycznym odkrytym po raz pierwszy dopiero w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku i w kanadyjskiej prowincji Alberta. Dziwna nazwa "Steve" została zaproponowana przez fotografa, Chrisa Ratzlaffa, na cześć bohaterów komedii "Skok przez płot" z 2006 roku, którzy coś nieznanego nazywali właśnie "STEVE".

 

STEVE różni się od zwykłej zorzy polarnej, ale jest stworzony ze światła i jest napędzany przez system zorzy polarnej. Znajdując te małe smugi, możemy nauczyć się czegoś fundamentalnie nowego o tym, jak można powstawać zielone światło zorzy.

W nowym badaniu opublikowanym w AGU Advances, naukowcy podzielili się swoimi odkryciami dotyczącymi nowych funkcji STEVE. Smugi mogą być ruchomymi punktami światła lub linią, a ustalenie tego dostarczy wskazówkę, która pomoże im dowiedzieć się, co powoduje to zjawisko.

.

Eksperci wciąż pracują nad oznaczeniem tego czym jest STEVE. Zwykle klasyfikują cechy optyczne nieba na dwie kategorie: poświaty i zorza polarna. Kiedy pojawia się poświata powietrza, atomy w atmosferze rekombinują i emitują zmagazynowaną energię w postaci światła, tworząc jasne kolory. Z drugiej strony zorza polarna jest spowodowana bombardowaniem elektronami. Wydaje się, że STEVE nie pasuje do żadnej z tych kategorii a emisje pochodzą z mechanizmów, których jeszcze w pełni nie rozumiemy.

 

Fioletowe światła STEVE-a są najprawdopodobniej wynikiem poruszania się jonów z prędkością naddźwiękową. Zielone smugi również poruszają się wolniej niż struktury w fioletowych emisjach, a naukowcy zakładają, że mogą być spowodowane przez turbulencje w cząstkach znajdujących się na tych wysokościach.

 

Dodaj komentarz

loading...