Wrzesień 2020

Naukowcy złamali 150-letnią regułę faz Gibbsa

Zamarznięta woda podczas topnienia może być jednocześnie ciałem stałym, płynem i gazem. Według reguły faz Gibbsa, wiele substancji może występować w maksymalnie trzech fazach jednocześnie. Jednak naukowcy z Uniwersytetu Technicznego w Eindhoven i Uniwersytetu Paryż-Saclay właśnie złamali tę zasadę, co dotychczas było uważane za niemożliwe.

 

Regułę faz opracował w latach 80. XIX wieku amerykański fizyk Josiah Willard Gibbs i stanowi ona fundament współczesnej termodynamiki. Wyprowadzona przez niego zasada opisuje maksymalną liczbę różnych faz, które substancja lub mieszanina substancji może przyjąć jednocześnie w pewnych warunkach. W przypadku czystych substancji, takich jak woda, reguła faz Gibbsa przewiduje występowanie maksymalnie 3 faz.

 

Wspomniani wcześniej naukowcy przeprowadzili badania nad mieszaniną substancji, w której w danym punkcie, zgodnie z regułą faz Gibbsa, powinny wystąpić maksymalnie 3 fazy jednocześnie. Jednak zasada ta nieoczekiwanie została złamana. Zespół badawczy odkrył równowagę pięciofazową, czyli występowanie aż pięciu faz jednocześnie – fazę gazową, dwie fazy ciekłokrystaliczne i dwie fazy stałe. Jest to pierwszy w historii przypadek naruszenia reguły Gibbsa.

 

Naukowcy pracowali z roztworem koloidalnym – niejednorodną mieszaniną dwóch substancji. Okazało się, że kluczem dla złamania tej zasady jest kształt cząstek w mieszaninie, które odgrywają tu główną rolę, czego Josiah Willard Gibbs po prostu nie wziął pod uwagę. Okazuje się więc, że poza temperaturą i ciśnieniem, czyli znanymi dotychczas zmiennymi, w grę wchodzą dwie dodatkowe zmienne – długość cząstki w stosunku do jej średnicy oraz średnicę cząstki w stosunku do średnicy innych cząstek w roztworze.

 

Odkrycie będzie mieć istotne znaczenie w wielu obszarach, między innymi w instalacjach przemysłowych, w których przepompowuje się złożone mieszaniny. Złamanie reguły faz Gibbsa dostarczy przydatnych informacji dla branż, zajmujących się np. produkcją majonezu, farb, lodu czy telewizorów LCD. Oczywiście zanim oficjalnie ogłosi się złamanie 150-letniej zasady, podobne eksperymenty muszą zostać wykonane i zweryfikowane przez inne zespoły naukowców.

 

Dodaj komentarz

loading...

Smartfony z Androidem stworzą globalną sieć wykrywania trzęsień ziemi

Amerykańska korporacja Google tworzy ogólnoświatowy system ostrzegania przed trzęsieniami ziemi i już wprowadziła w życie jego pierwsze elementy. Nowy system jest oparty o dostępne na całym świecie smartfony z Androidem. Za zgodą użytkownika, akcelerometr w naszym smartfonie może się stać punktem danych dla algorytmów, które powstały z myślą o wykrywaniu trzęsień ziemi.

 

Nowa funkcja od Google nie byłaby możliwa, gdyby nie miliony urządzeń rozsianych po całym świecie, wyposażonych w system Android oraz akcelerometr. Jest to znacznie łatwiejsze i tańsze rozwiązanie od budowania globalnej sieci sejsmometrów. Za systemem detekcji trzęsień ziemi stoją również potężne algorytmy przeznaczone do przetwarzania ogromnych ilości danych.

 

Korporacja Google wdraża nowy system etapami. Pierwszy etap to nawiązanie współpracy z agencją United States Geological Survey (USGS) i California Office of Emergency Services (Cal OES) celem przesyłania alertów o trzęsieniach ziemi do użytkowników systemu Android na terytorium stanu Kalifornia. Już w drugim etapie, w wyszukiwarce Google będzie można wyszukać informacje o trzęsieniach ziemi na podstawie danych, pochodzących ze smartfonów z Androidem. Natomiast w trzecim etapie, Google zacznie aktywnie wysyłać ostrzeżenia o trzęsieniach ziemi do ludzi mieszkających w regionach, w których nie ma systemów ostrzegawczych opartych o sejsmometry.

Firma Google zapewnia, że do działania systemu potrzebuje jedynie lokalizacji oraz danych z akceleratora i nie będzie potrzebowała jakichkolwiek informacji na temat użytkownika. Co więcej, funkcja będzie aktywna tylko wtedy, gdy urządzenie jest podłączone do gniazdka, aby nie zużywać baterii.

 

Akcelerometr, który znajduje się w niemal wszystkich współczesnych smartfonach, pozwala wykrywać drgania. Gdy na danym obszarze, tysiące urządzeń z Androidem nagle zarejestruje specyficzne wibracje, inteligentne algorytmy Google szybko sprawdzą i potwierdzą, czy mamy do czynienia z trzęsieniem ziemi, natomiast alerty będą rozsyłane do użytkowników w ciągu sekund. Firma twierdzi, że jej system potrafi zlokalizować epicentrum oraz określić siłę wstrząsów.

 

Nowa funkcja będzie wprowadzana za pośrednictwem usług mobilnych Google (GMS) i powinna działać na większości używanych obecnie telefonów z Androidem na całym świecie z wyjątkiem Chin. Globalna sieć wykrywania trzęsień ziemi będzie aktywna prawdopodobnie w przyszłym roku. Choć nie pozwoli przewidywać regionów, w których wystąpią trzęsienia ziemi, a jedynie informować o trwających już zjawiskach sejsmicznych, trzeba przyznać, że takie narzędzie do monitorowania wstrząsów może okazać się bardzo pomocne.

 

Dodaj komentarz

loading...

Czy życie na Ziemi przybyło z kosmosu?

Japońscy naukowcy dokonali zaskakującego odkrycia, które zdaje się potwierdzać teorię o kosmicznym pochodzeniu życia na Ziemi. Okazuje się, że konkretne bakterie potrafią żyć latami w przestrzeni kosmicznej. Wyniki najnowszych badań wskazują również, że bakterie mogą swobodnie migrować między planetami.

 

W 2018 roku, dr Akihiko Yamagishi i jego zespół z wydziału Farmacji i Nauk Przyrodniczych Uniwersytetu Tokijskiego przeprowadzał badania w atmosferze, korzystając z samolotu i balonów. Na wysokości 12 kilometrów nad powierzchnią Ziemi odkryto bakterie Deinococcal. Naukowcy postanowili sprawdzić, czy bakterie te, które tworzą duże kolonie o wielkości ponad 1 milimetra, mogą być odporne na promieniowanie ultrafioletowe i czy potrafią wystarczająco długo przetrwać w kosmosie, aby wesprzeć teorię panspermii.

 

W tym celu, zespół badawczy umieścił wysuszone agregaty bakterii Deinococcal na zewnętrznej części Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Próbki bakterii o różnych wielkościach wystawiono na działanie środowiska kosmicznego na okres 1-3 lat, po czym zabrano je na Ziemię do dalszych analiz.

 

Japońscy naukowcy odkryli, że wszystkie kolonie bakterii o rozmiarze powyżej 0,5 milimetra przetrwały surowe warunki kosmiczne. Część bakterii na powierzchni agregatów obumarła i utworzyła warstwę ochronną dla pozostałych bakterii, zapewniając przetrwanie kolonii. Eksperyment pozwolił ustalić, że agregaty o grubości ponad 0,5 milimetra mogłyby przetrwać na zewnątrz Międzynarodowej Stacji Kosmicznej od 15 lat do nawet 45 lat, a kolonia o średnicy 1 milimetra potrafiłaby przeżyć nawet do 8 lat w warunkach kosmicznych.

Powyższy eksperyment dostarczył najlepszych jak dotąd oszacowań w kwestii przeżywalności bakterii w kosmosie i jest to również pierwsze długoterminowe badanie, które zwiększa prawdopodobieństwo teorii panspermii. Według autorów badania, wyniki nie tylko wskazują na odporność bakterii Deinococcal na promieniowanie, ale też możliwość przetrwania podróży z Ziemi na Marsa i odwrotnie.

 

Najnowsze odkrycie wskazuje, że nasza planeta już dawno temu mogła „zanieczyścić” Marsa naszymi bakteriami. Oczywiście to działa w obie strony – bakterie z Czerwonej Planety najwyraźniej mogłyby przybyć do nas na Ziemię. Co więcej, eksperyment w pewnym sensie potwierdza możliwość rozsiewania się życia w kosmosie.

 

Dodaj komentarz

loading...

Polskie urządzenie niszczy koronawirusa SARS-CoV-2 w ułamku sekundy

MILOO-ELECTRONICS stworzyło Sterylis urządzenie, które w bezpieczny sposób niszczy koronawirusa w ułamku sekundy. Firma zastosowała nowe podejście do sprawdzonych metod dezaktywacji drobnoustrojów z użyciem m.in. promieniowania UV-C. Sercem rozwiązania jest mikroprocesorowy system sterowania, który w pełni kontroluje proces dezynfekcji i bada parametry powietrza w pomieszczeniach. Spółka produkuje obecnie kilka tysięcy szt. urządzenia miesięcznie.

 

Choroby zakaźne, przenoszone drogą powietrzną, stanowią obecnie jedno z głównych wyzwań dla zdrowia publicznego na całym świecie. W walce z nimi mogą pomóc znane od ponad wieku metody dezynfekcji powietrza i sterylizacji powierzchni na bazie promieniowania UV-C i ozonu. Jednak, wg ekspertów z MILOO-ELECTRONICS, aby wykorzystać ich ogromny potencjał, należy podejść do dezynfekcji i sterylizacji w nowy sposób. Zaproponowane przez zespół badawczy firmy rozwiązanie, polega na pełnej kontroli całego procesu. Pozwalają na to najnowsze technologie pomiarowe i sterowania.

 

Zasada działania Sterylis jest prosta. Powietrze jest wciągane do urządzenia przez dolny filtr. Zostają na nim pyły zawieszone, co podnosi skuteczność dezynfekcji UV-C. Przechodząc przez urządzenie powietrze bombardowane jest niszczącą dawką promieniowania, która dezaktywuje mikroorganizmy. Oczyszczone powietrze wraca do pomieszczenia przez górny filtr. W trybie UV-C Sterylis może działać, kiedy obok znajdują się ludzie. W trybie ozonowania, kiedy sterylizowane są także powierzchnie, należy opuścić pomieszczenie lub zaprogramować oczyszczanie na noc, kiedy nikogo nie ma na miejscu.

 

Sercem Sterylis jest mikroprocesorowy system automatyki sterowania, połączony z zestawem unikatowych czujników. Rejestrują one m.in. różnorodne parametry powietrza w dezynfekowanych pomieszczeniach. Dzięki temu Sterylis może, np. automatycznie dopasować stężenie ozonu do kubatury pomieszczenia. Urządzenie informuje też użytkowników m.in. o tym, że należy wymienić dany filtr i sprawdza stan promienników UV-C.

 

– Sterylis, zależnie od modelu, emituje bezpiecznie dawkę promieniowania UV-C nawet kilkukrotnie wyższą od tej, która niszczy koronawirusa – mówi Rafał Bendyk, prezes MILOO-ELECTRONICS. – Wirus zostaje szybciej zdezaktywowany. Dzięki temu mamy też pewność, że Sterylis podnosi poziom bezpieczeństwa oraz komfort życia i pracy w czasie pandemii. Ponadto urządzenie niszczy także inne groźne drobnoustroje obecne w powietrzu czy na otaczających nas powierzchniach – podsumowuje Rafał Bendyk.

 

Minimalną skuteczną dawkę UV-C określili m.in. uczeni z Boston University. Konstruując Sterylis MILOO-ELECTRONICS korzystało z tej samej co Amerykanie aparatury pomiarowej i źródeł promieniowania UV-C. Przeprowadzone na kilku kontynentach badania SARS-CoV-2 (Japonia, USA i Włochy) wskazują, że słabą stroną wirusa jest jego duża wrażliwość na promieniowanie tego typu. Koronawirus i inne patogeny są najbardziej wrażliwe na UV-C o długości fali wynoszącej 254 nanometrów, którą wykorzystuje Sterylis. W przypadku ozonu, jak udowodnili w sierpniu br. naukowcy z japońskiego Fujita Health University, do eliminacji SARS-CoV-2 wystarczy bardzo niskie stężenie 0,05 - 0,1 ppm – poziom uważany za nieszkodliwy dla ludzi.

 

Skuteczność działania metod zastosowanych w Sterylis zbadano niedawno w Zakładzie Kontroli Zakażeń i Mykologii, Wydziału Lekarskiego Katedry Mikrobiologii Uniwersytetu Jagiellońskiego. W badaniach potwierdzono, że urządzenie redukuje liczbę różnych drobnoustrojów chorobotwórczych, w tym lekoopornych bakterii, odpowiedzialnych za tzw. zakażenia szpitalne.

 

– Skuteczność redukcji bakterii wywołujących tzw. zakażenia szpitalne okazała się bardzo wysoka – mówi dr hab. Anna Różańska, prowadząca badanie wspólnie z dr hab. Agnieszką Chmielarczyk – Poddawałyśmy ozonowaniu z użyciem Sterylis wielolekooporne bakterie, m.in. pałeczki ropy błękitnej (Pseudomonas aeruginosa). Gęstość zawiesiny bakteryjnej została zredukowana o ponad 99 proc.

 

Według Anny Różańskiej zasadne są dalsze badania nad tą technologią w zakresie zakażeń szpitalnych. Skutki zakażeń odczuwa bowiem służba zdrowia na całym świecie. Raport „Nadzór nad opornością na środki przeciwdrobnoustrojowe w Europie”, przygotowany przez Europejskie Centrum ds. Zapobiegania i Kontroli Chorób (ECDC) za 2018 r., wskazuje, że Polska jest jednym z tych krajów europejskich, w których odsetek opornych szczepów pałeczki ropy błękitnej (Pseudomonas aeruginosa) izolowanych z zakażeń inwazyjnych sięga 50%. Bakteria cechuje się obniżoną wrażliwością na klasyczne środki dezynfekcyjne i odpornością na działanie wielu znanych antybiotyków.

 

Dodaj komentarz

loading...

Naukowcy zaobserwowali tajemniczego rekina, który „ukrywał się” przez 122 lata

U wybrzeży Afryki Południowej zaobserwowano bardzo rzadkiego rekina z opadającym nosem. Ukrywał się przed naukowcami tak długo, że został uznana za gatunek, który wyginął.

 

Gatunek rekina, znany jako Scylliogaleus quecketti, został po raz pierwszy opisany dopiero w 1902 roku. Jest to mały rekin, który rzadko rośnie do większych rozmiarów niż metr. Nie stanowi on też zagrożenia dla ludzi.

 

Do tej pory spotykano się z nim tylko na południowo-zachodnim Oceanie Indyjskim u wschodnich wybrzeży Afryki Południowej. Lokalni rybacy twierdzą, że czasami napotykają te rekiny w swoich sieciach, ale naukowcy nie zlokalizowali żadnego Scylliogaleusa quecketti aż od 122 lat. Zasugerowano w związku z tym, że gatunek mógł wyginąć na zawsze lub znalazł się na skraju wyginięcia.

 

Po szeroko zakrojonych poszukiwaniach i wywiadach z licznymi rybakami w regionie, zespół naukowców zawęził ostatecznie zdołał złapać przedstawiciela gatunku Scylliogaleus quecketti o długości nieco mniejszej niż metr. Zespół wyposażył rybę w czujnik i wypuścił ją z powrotem do wody. Teraz biologowie będą mogli śledzić jej lokalizacje, co może pozwolić poznać lepiej te tajemnicze i niemal nieuchwytne stworzenia.

 

 

Dodaj komentarz

loading...

300-kilometrowy metalowy obiekt ukrywa się pod lodem Antarktydy

Od odkrycia Antarktydy minęło dużo czasu, ale do dziś ten lodowaty kontynent pozostaje najbardziej tajemniczy na planecie. Antarktyda skrywa swoje sekrety pod kilometrową pokrywą lodową. Jedną z głównych tajemnic jest anomalia grawitacyjna w obszarze Wilkes Land.

 

Podczas przelotu nad Antarktydą w 2002 roku, para satelitów NASA z misji GRACE, zarejestrowała nieoczekiwany impuls grawitacyjny, który emanował z ogromnej przestrzeni subglacjalnej. Zidentyfikowano, że anomalia ma średnicę około 300 kilometrów. Zespół naukowy pod kierownictwem profesora Ralpha von Frese z Uniwersytetu Ohio - odkrył w 2006 roku na tym obszarze gigantyczną strukturę podobną do krateru. Jego głębokość sięgo aż 848 metrów. Przypuszczalnie w kraterze znajduje się jakiś metalowy przedmiot - być może pozostałość po obiekcie, który go wytworzył.

Lokalizacja hipotetycznego krateru - Źródło: NASA / GRACE

Rozmiary tej struktury wskazują na to, że może to być jeden z największych kraterów uderzeniowych na Ziemi, a postulowany czas jego powstania zbiega się z wymieraniem permskim. Naukowcy zasugerowali, że pod lodem Antarktydy leżą pozostałości ogromnej asteroidy. Jednak nie jest jasne, w jaki sposób Ziemia była w stanie przetrwać podczas zderzenia z tak ogromnym obiektem.


Źródło: pixabay.com

Według badaczy z Antarktydy pod Ziemią Wilkesa istnieją szczątki ciała niebieskiego, ale obecny poziom naszych możliwości powoduje, że nie można się nawet zbliżyć do tych pozostałości. Taka wyprawa wymagałaby ogromnych zasobów, a jej szacunkowy koszt jest porównywalny z kosztem lotu załogowego na Marsa. Pozostają techniki reflektometryczne i radarowe.

 

Brak możliwości ustalenia co tam się znajduje stymuluje rozmaite teorie spiskowe. Wiele osób uważa, że ​​na Antarktydzie rozbił się obcy statek kosmiczny, albo, że znajduje się tam ukryta baza jakiejś cywilizacji pozaziemskiej. Nie brakuje też opinii, że to jakiś relikt po mitycznej Atlantydzie. Oficjalnie jednak jest to po prostu duży krater poimpaktowy, który czeka jeszcze na dokładne zbadanie.

 

 

Dodaj komentarz

loading...

Za trzy lata na dnie oceanu pojawi się morski odpowiednik stacji kosmicznej

Fabienne Cousteau jest aquanautą i aktywnym obrońcą oceanu. Ciekawość świata morskiego odziedziczył po swoim dziadku, legendarnym odkrywcy oceanów Jacques-Yves Cousteau. Zaangażowanie w prawie rodzinną sprawę skłoniło Fabiena Cousteau do zbudowania odpowiednika Międzynarodowej Stacji Kosmicznej (ISS) na dnie oceanu!

 

Niedawno aquanauta współpracował z projektantem przemysłowym Yvesem Behar, aby odsłonić odważną koncepcję laboratorium o powierzchni 1200 m2 o nazwie Proteus. Celem takiej stacji podwodnej jest zapewnienie naukowcom (zespołowi do 12 osób) unikalnego dostępu do dna oceanu. W tej chwili planowana jest budowa takiego laboratorium w zaledwie trzy lata.

 

Projekt laboratorium wygląda okazale. Najbardziej uderzającym elementem projektu jest seria wystających „bąbelków”, które wydają się przyklejać do budynku. Przewiduje się, że każda taka kapsuła będzie miała inne przeznaczenie, od pomieszczeń medycznych po laboratoria i pomieszczenia osobiste.

 

Projektant powiedział, że jego celem jest aby stacja była inna, inspirująca i futurystyczna . Behar jako inspirację wskazał science fiction i obudowy modułowe, aż po japońskie hotele.

Jeśli chodzi o wyposażenie wewnętrzne Proteusa, zespół twierdzi, że stacja będzie miała pierwszą na świecie podwodną szklarnię przeznaczoną do uprawy żywności dla przebywających tam osób. Energia będzie pochodzić ze źródeł odnawialnych.

 

Zdaniem Cousteau eksploracja oceanów jest 1000 razy dla naszego przetrwania niż eksploracja kosmosu. To ocean jest naszym systemem podtrzymywania życia na Ziemi. Jak wiadomo badania kosmiczne otrzymują znacznie większe fundusze niż badania oceanów. Dzieje się tak pomimo faktu, że ludzie zbadali tylko około 5% oceanów Ziemi!

 

 

Dodaj komentarz

loading...

Zidentyfikowano prehistorycznego gada, który pożerał dinozaury

Naukowcy potwierdzili, że na Ziemi istniał kiedyś gad - znany jako Deinozuch - będący starożytnym przodkiem dzisiejszych krokodyli, który zabijał i zjadał dinozaury. Jego kły były wielkości współczesnego banana.



W badaniu prowadzonym przez pracowników University of Iowa, paleontolodzy zbadali stare skamieniałości deinozucha, a także przeanalizowali nowe znalezione niedawno w zachodnim Teksasie. Stwierdzono między innymi, że dorosłe stworzenie osiągnęło długość co najmniej 10 metrów - dla porównania współczesny krokodyl słonowodny dorasta do 5 metrów. 

 

Analiza czaszek deinozucha, które między innymi zachowały ogromne zęby, wykazała, że ​​siła ugryzienia tego zwierzęcia pozwoliła mu zabić nawet największe mięsożerne dinozaury. Odkrycie to potwierdzają charakterystyczne ślady ugryzień znalezione na skamieniałych kościach prehistorycznych drapieżników. Uważa się, że deinozuch napadał na dinozaury, kiedy przychodziły się napić - dokładnie tak jak robią to współczesne krokodyle.


Deinozuch - źródło: popmech.ru

Chociaż po łacinie „Deinosuchus” oznacza „straszny krokodyl”, naukowcy uważają, że to stworzenie jest blisko spokrewnione ze współczesnymi aligatorami. Jednak w przeciwieństwie do nich lub współczesnych krokodyli miał wypukły nos, którego cel wciąż pozostaje tajemnicą.

 

 

 

Dodaj komentarz

loading...

Naukowcy stworzyli urządzenie fotowoltaiczne o rekordowej wydajności 130%

Naukowcy z Uniwersytetu Aalto opracowali urządzenie fotowoltaiczne, którego zewnętrzna wydajność kwantowa po raz pierwszy przekroczyła limit 100%. Dotychczas uważano, że przekroczenie tej granicy jest niemożliwe. Osiągnięcie będzie mieć przełomowe znaczenie dla ogniw słonecznych i fotodetektorów.

 

Zewnętrzna wydajność kwantowa na poziomie 100% oznacza, że każdy foton uderzający w urządzenie fotowoltaiczne generuje jeden elektron w obwodzie zewnętrznym. Jednak fińscy naukowcy osiągnęli właśnie wydajność na poziomie ponad 130%. To oznacza, że każdy foton generuje średnio 1,30 elektronu. Innymi słowy, istnieje 30-procentowa szansa, że jeden foton wygeneruje dwa elektrony.

 

Sukces nie byłby możliwy bez zastosowania odpowiedniego materiału. W tym przypadku, do produkcji nowego urządzenia fotowoltaicznego wykorzystano czarny krzem z nanostrukturami w kształcie stożków i kolumn absorbujących światło ultrafioletowe.

 

Początkowo fińscy naukowcy byli przekonani, że podczas badań nad wydajnością nowych detektorów nastąpił błąd, lecz wynik został potwierdzony przez niemiecki narodowy instytut meteorologiczny Physikalisch-Technische Bundesanstalt (PTB). Przełomowe urządzenie fotowoltaiczne cechuje się niemożliwą do osiągnięcia na pierwszy rzut oka wydajnością i nie wywołuje strat spowodowanych rekombinacją i odbiciem.

 

Rekordowa wydajność nowego urządzenia fotowoltaicznego może przyczynić się do znaczącego usprawnienia wszystkich urządzeń wykrywających obecność fotonu. Mowa przede wszystkim o panelach słonecznych oraz czujnikach światła. Warto dodać, że przełomowe detektory już są produkowane do użytku komercyjnego.

 

Dodaj komentarz

loading...

Polskie panele fotowoltaiczne nowego typu wkrótce pojawią się na rynku

Już w niedalekiej przyszłości, przełomowa technologia pochodząca z Polski ujrzy światło dzienne. Chodzi oczywiście o długo zapowiadane panele perowskitowe, które mogą skutecznie wyprzeć tradycyjne panele krzemowe. Dowiadujemy się, że ogniwa perowskitowe mogą pojawić się na rynku już na początku 2021 roku.

 

Drukowane panele perowskitowe to wynalazek polskiej fizyk Olgi Malinkiewicz. W przeciwieństwie do typowych paneli słonecznych, ogniwa perowskitowe są znacznie lżejsze, bardziej elastyczne i częściowo przezroczyste. Z pomocą tej technologii można wytwarzać energię elektryczną przy niepełnym nasłonecznieniu, dlatego można z niej korzystać wszędzie tam, gdzie krzemowe panele fotowoltaiczne byłyby nieefektywne.

 

Najcieńsze panele perowskitowe mają postać niezwykle cienkiego 20-nanometrowego filmu. Ze względu na ich częściową przezroczystość, można je stosować między innymi na elewacjach przeszklonych budynków. Posiadają bardzo szeroki zakres zastosowań, są równie wydajne co tradycyjne ogniwa fotowoltaiczne na bazie krzemu, a ich produkcja nie jest szkodliwa dla środowiska.

W 2018 roku, polska firma Saule Technologies, założona przez Olgę Malinkiewicz, rozpoczęła testy pilotażowe swoich ogniw we współpracy z firmą Skanska. W ramach tego programu pokryto fasadę biurowca Spark w Warszawie panelami perowskitowymi. Test potwierdził założenia firmy, która przewiduje, że drukowane ogniwa perowskitowe zaczną się pojawiać tam, gdzie nie można zainstalować paneli krzemowych, a na dłuższą metę mogą je nawet zastąpić.

 

Columbus Energy, jedna z najpopularniejszych w Polsce firm zajmujących się montowaniem instalacji fotowoltaicznych, zainwestuje 10 milionów euro, tj. ponad 44 miliony złotych, w rozwój Saule Technologies z zamiarem rozpoczęcia dystrybucji drukowanych ogniw perowskitowych. Pierwsze przełomowe panele Saule Technologies mogą trafić na rynek już na początku przyszłego roku.

 

Dodaj komentarz

loading...