Grudzień 2015

Korpus Piechoty Morskiej USA zrezygnował ze zrobotyzowanego muła

Miliony dolarów przeznaczone na wieloletnie prace nad robotem LS3 (Legged Squad Support System) mogły dosłownie pójść w błoto. Piechota Morska Stanów Zjednoczony oficjalnie zrezygnowała z wcielenia tej maszyny do armii ze względu na jego największą wadę - hałaśliwość.

 

Zrobotyzowany muł posiada wiele zalet - jest to przede wszystkim umiejętność samodzielnego podążania za żołnierzem, ciągłego marszu przez 24 godziny bez tankowania oraz przenoszenia sprzętu o łącznej masie do 180 kilogramów. Nikt tak naprawdę nie planował aby robot LS3 był wyposażony w broń, dlatego określenie "zrobotyzowany muł" pasuje do niego idealnie.

 

Jeszcze 2 lata temu agencja DARPA zainwestowała 10 milionów dolarów na dalszy rozwój tego urządzenia. Maszyna miała się stać odporna na ostrzał z broni palnej i nadawać się do tajnych operacji. Niestety jej największa wada przebiła wszystkie zalety.

 

Robot LS3 porusza się niezwykle głośno, więc wszelkie tajne misje z góry skazane są na niepowodzenie. To właśnie z tego powodu Korpus Piechoty Morskiej USA zrezygnował z niego. Jest to trochę problematyczne dla Stanów Zjednoczonych, które w przeciągu następnych 15 lat chcą w znacznej mierze polegać właśnie na robotach bojowych.

 

 

Źródło: http://www.popsci.com/marine-robot-mule-too-loud-for-war

Dodaj komentarz

loading...

Na tablicy Mendelejewa pojawi się nowy pierwiastek

Od ponad dekady trwała swoista rywalizacja między naukowcami z Japonii i rosyjsko-amerykańskim zespołem specjalistów starających się stworzyć w warunkach laboratoryjnych nowy pierwiastek, który powinien się znaleźć na 113 miejscu w układzie okresowym pierwiastków Mendelejewa. Najprawdopodobniej pierwszeństwo w nazwaniu go uzyskają naukowcy z japońskiego Instytutu Riken.

 

Gdyby rzeczywiście się tak stało, byłby to pierwszy przypadek w historii, gdy uznano by oficjalnie odkrycie pierwiastka przez zespół azjatyckich naukowców. Trzeba w tym miejscu przypomnieć, że na pierwszy ślad syntetycznego pierwiastka 113 natrafili uczeni amerykańscy i rosyjscy i to już w 2003 roku. Od tego czasu funkcjonuje on pod tymczasową nazwą ununtrium, ale w Instytucie Riken, w 2012 roku, również udało się go pozyskać i zebrano dane, które są uważane za potwierdzenie tego faktu w dużo większym stopniu niż te wcześniejsze.

 

Oficjalne ogłoszenie nazwy nowego pierwiastka w tabeli okresowej ma się odbyć pod koniec stycznia. Jeśli to japońscy naukowcy zostaną uznani za jego twórców, uzyskają oni przywilej do nazwania go i prawie na pewno będzie to pierwiastek "Japonia". Nowy pierwiastek ma jądro, w którym znajduje się 113 protonów.

 

Zespół naukowców z Instytutu Riken, który odpowiada za to odkrycie był kierowany przez profesora Kosuke Morita, obecnie pracownika Kyushu University. Pierwiastek znajdujący się na pozycji 113 został pozyskany poprzez kolizje cynku z bizmutem.

 

 

Artykuł pochodzi z portalu: Zmianynaziemi.pl

Dodaj komentarz

loading...

Rakieta Falcon 9 wykonała pierwszy udany start i lądowanie

Prywatne firmy zajmujące się eksploracją kosmosu okazały się znacznie bardziej racjonalne w wydawaniu środków finansowych. Jeden z liderów branży, korporacja SpaceX zdołała stworzyć rakietę, która po wyniesieniu ładunku w przestrzeń kosmiczną powróciła na Ziemię.

 

Nie trzeba chyba dodawać, że oznacza to drastyczne oszczędności jeśli chodzi o koszt wyniesienia satelitów i nie tylko. Wielkie marnotrawstwo jakim były jednorazowe i zawodne rakiety, może się w końcu skończyć. Przez jakiś czas wydawało się, że przyszłością astronautyki będą promy kosmiczne, ale te zbudowane przez Amerykanów okazały się zbyt kłopotliwe i drogie w eksploatacji.

Prom kosmiczny - źródło: NASA

Gdy promy zostały wycofane USA utraciły zdolność wysyłania ludzi w kosmos. Obcięto też budżet NASA, zmuszając agencję do podpisania umów z firmami prywatnymi. Ostatecznie zostały wybrane dwie, Orbital Sciences Corp oraz SpaceX. Firmy te wygrały główny przetarg na transportowanie zaopatrzenia na Międzynarodową Stację Kosmiczną. Potem dołączył do nich jeszcze Boeing. Po kilku latach rozwoju udało się stworzyć konstrukcje spełniające wymagania NASA. Po jakimś czasie na ISS cumował pojazd transportowy firmy SpaceX o nazwie Dragon oraz stworzony przez Orbital, pojazd Cygnus.

Pojazd Cygnus firmy Orbital - źródło: Orbital Sciences Corp

Oba przedsiębiorstwa miały też liczne niepowodzenia. Trzeba jednak przyznać, że ostatnio lepiej wiedzie się koncernowi SpaceX. Udało im się stworzyć bardzo futurystycznie wyglądający załogowy statek kosmiczny, który powstał na bazie pojazdu Dragon, oraz osiągnęli znaczące sukcesy w zakresie stworzenia rakiet wielokrotnego użytku. Z kolei rakiety to najsłabszy punkt firmy Orbital. Kupiona od Rosjan rakieta Antares jest bardzo chimeryczna i kilkanaście miesięcy temu eksplodowała w spektakularny sposób. Na tym tle dzisiejsze osiągnięcie SpaceX wygląda imponująco.

Historyczny udany start i lądowanie rakiety Falcon 9, wynoszącej w przestrzeń kosmiczną aż 11 małych satelitów, odbył się z Przylądka Canaveral. Po 10 minutach od startu, silniki pierwszego stopnia rakiety wylądowały skutecznie na obszarze kosmodromu. Odległość od miejsca startu wyniosła kilkanaście kilometrów.

Specjaliści ze SpaceX twierdzą, że sukces to też zasługa nowego systemu zasilania ciekłym tlenem w niskiej temperaturze, co zapewniło chłodniejsze i gęstsze paliwo, co wraz z licznymi udoskonaleniami silnika dało aż 33% lepszą wydajność układu. Dzięki temu była to pierwsza w historii rakieta SpaceX, która nie tylko wykonała zadanie, ale miała na tyle paliwa, aby przynajmniej jej najdroższa część, powróciła bezpiecznie na Ziemię.

Dzisiejszy sukces firmy Elona Muska, dowodzi, że nadchodzi nowa era w eksploracji kosmosu i już widać, że przyspieszenie komercjalizacji przestrzeni kosmicznej przyczyni się do znacznego obniżenia kosztów lotów kosmicznych oraz szybszego tempa ekspansji ludzkości poza Ziemią. Widać jak na dłoni, że obecny regres cywilizacyjny w zakresie podróży kosmicznych był wynikiem działań agencji rządowych, które zawsze nieracjonalnie wydają pieniądze podatników. Po prostu działający na swój rachunek przedsiębiorcy prywatni są w stanie osiągnąć więcej i taniej.

 

 

Artykuł pochodzi z portalu: Zmianynaziemi.pl

Dodaj komentarz

loading...

Pierwsze latające samochody pojawią się na rynku już w niedalekiej przyszłości

Wciąż niewiele osób ma jakiekolwiek pojęcie o latających samochodach. Mogłby się wydawać, że taka technologia istnieje tylko w filmach, ale prawda jest zupełnie inna. Na świecie powstają różne projekty latających samochodów a pewna amerykańska firma, jako pierwsza na świecie, otrzymała zgodę na prowadzenie pierwszych testów.

 

Latające samochody to nic innego jak połączenie samochodu z samolotem (lub helikopterem). Równie oczywiste jest to, że tego typu konstrukcje będą bardzo drogie i staną się dostępne tylko dla nielicznych osób, przynajmniej na początku. Na dzień dzisiejszy trudno powiedzieć, czy do obsługi takiej maszyny wystarczy nam prawo jazdy, czy też konieczne będzie posiadanie licencji pilota.

To również zależy od tego, czy użytkownik będzie musiał samodzielnie obsługiwać latający samochód, czy też pojazd będzie w pełni autonomiczny. W tym drugim przypadku wystarczy że podamy w komputerze pokładowym nasz cel podróży a maszyna po prostu wystartuje i zabierze nas w wyznaczone miejsce.

 

Prace nad latającymi samochodami prowadzą różne koncerny, ale wymienić warto chociażby takie jak Aeromobil czy Terrafugia. Kilka miesięcy temu dowiedzieliśmy się, że nawet Toyota zabiera się za prace nad takimi maszynami i opatentowała bardzo nietypowy układ skrzydeł dla przyszłych "wielopłatowych latających samochodów".

Źródło: Jalopnik.com

Aeromobil, firma pochodząca ze Słowacji, planuje wprowadzić swoje pierwsze futurystyczne pojazdy już w 2017 roku. Współzałożyciel firmy Juraj Vaculik powiedział, że każdy będzie mógł je obsługiwać, a zatem certyfikat pilota nie będzie wymagany. Cena latających samochodów Aeromobil może być początkowo dość wysoka - według szacunków może to być nawet kilkaset tysięcy euro.

Źródło: Aeromobil

Tymczasem amerykańska firma Terrafugia, która pracuje nad własną koncepcją, jako pierwsza otrzymała zgodę na testowanie swojej maszyny od Federalnej Administracji Lotnictwa (FAA) do celów badawczych i dla dalszego rozwoju projektu. Pojazd TF-X, opracowywany przez ten koncern, jest czteroosobowy, półautonomiczny i posiada zdolność do pionowego startu i pionowego lądowania.

 

Mamy zatem dwie firmy które właściwie rywalizują ze sobą o to kto jako pierwszy wprowadzi swój produkt na rynek. Jak dobrze wiadomo, rywalizacja działa bardzo motywująco i sprawia że prace postępują szybciej. Piewszych latających samochodów na rynku będziemy mogli spodziewać się już w niedalekiej przyszłości.

 

 

Dodaj komentarz

loading...

US Navy otrzyma prototyp bezzałogowca pionowego startu i lądowania

Stany Zjednoczone realizują projekt samolotu sprzed 60 lat, lecz w nowej odsłonie. Chodzi o bezzałogową maszynę latającą pionowego startu i lądowania o dużym udźwigu. Dron będzie mógł startować i lądować dosłownie w każdym miejscu, więc pozwoli zaoszczędzić sporo miejsca.

 

Projekt Tern przypomina koncepcję maszyny z lat 50. XX wieku. Opracował ją koncern Lockheed Corporation (dziś Lockheed Martin) i powstał tylko jeden taki egzemplarz. Jego ogon był zbudowany z czterech lotek w układzie X. Samolot wykonał w sumie 28 lotów demonstrujących przejście z lotu poziomego na pionowy, jednak w 1955 roku postanowiono anulować dalsze prace. Lockheed XFV, jedyna taka konstrukcja, znajduje się obecnie w muzeum lotnictwa na Florydzie.

Źródło: WatchmanDS/CC BY-SA 3.0

Agencja DARPA przywróciła projekt do życia. W styczniu koncern zbrojeniowy Northrop Grumman podpisze kontrakt na budowę i przetestowanie bezzałogowej maszyny tego typu. Samolot będzie mógł unieść 272 kilogramy ładunku na wysokość do 1670 metrów. Dron musi być w stanie wylądować na statku przy wzburzonym morzu.

Źródło: USAF

Najważniejsza w tym wszystkim jest właśnie umiejętność pionowego startowania i lądowania. Te bezzałogowe maszyny będzie można umieścić np. na niszczycielu rakietowym lub nawet na jeszcze mniejszych okrętach i z powodzeniem będą mogły wykonywać operacje wojskowe.

 

 

Źródło: https://www.flightglobal.com/news/articles/flying-wing-tailsitter-emerges-as-last-proposal-for-420005/

Dodaj komentarz

loading...

Trwają przygotowania do kolejnej modernizacji Wielkiego Zderzacza Hadronów

Fizycy prowadzą eksperymenty w Wielkim Zderzaczu Hadronów dopiero od 6 miesięcy. Wcześniej trwała modernizacja, która zajęła dwa lata i pozwoliła zwiększyć moc maszyny z 8 do 13 TeV (teraelektronowoltów). Tymczasem naukowcy już dziś rozpoczynają pierwsze przygotowania do kolejnej wielkiej modernizacji.

 

W ramach projektu o nazwie High Luminosity Large Hadron Collider (wcześniej jako Super Large Hadron Collider), specjaliści planują przede wszystkim zwiększyć 10-krotnie świetlność akceleratora. Świetlność jest ważnym wskaźnikiem wydajności zderzacza - jest proporcjonalna do ilości zderzeń, które mają miejsce w danym czasie. Im większa świetlność, tym więcej uzyskamy danych podczas eksperymentów.

 

W ośrodku CERN rozpoczęto już pierwsze analizy. Pojawił się tam specjalny pojazd, który rozpoczął badania sejsmiczne. W ten sposób dowiemy się czy prace modernizacyjne będą mieć wpływ na działanie akceleratora LHC, oraz otrzymamy informacje geologiczne tego miejsca.

Źródło: Sophia Bennett/CERN

Specjaliści muszą wiedzieć, czy budowa jest możliwa w trakcie działania maszyny. Główne prace rozpoczną się w lipcu 2018 roku a w tym czasie i tak planowane jest wyłączenie akceleratora. Jednak jeśli modernizacja nie będzie miała żadnego wpływu na wyniki eksperymentów, CERN zaoszczędzi nieco czasie. Mimo tego, ulepszenie Wielkiego Zderzacza Hadronów zajmie lata i zostanie ponownie uruchomiony dopiero w 2025 roku.

 

 

Źródło: http://home.cern/about/updates/2015/12/vibration-tests-high-luminosity-lhc-project-begin

Dodaj komentarz

loading...

Władze Kalifornii wymagają, aby samojeżdżące samochody były obsługiwane przez profesjonalistów z certyfikatem

Aby zapewnić pełne bezpieczeństwo na jezdni, autonomiczne samochody muszą posiadać kierownicę i znajdować się pod kontrolą profesjonalnych kierowców, którzy otrzymają specjalny certyfikat. Tak przynajmniej widzą to władze Kalifornii - stanu, gdzie od miesięcy testowane są samojeżdżące pojazdy.

 

Według założeń, autonomiczne samochody mają być tak bezpieczne, że znacznie zredukują ilość wypadków samochodowych. Niestety, amerykańska technologia wciąż nie jest gotowa a w najbliższym czasie z całą pewnością nie będzie jeszcze dostępna dla ogółu społeczeństwa. Specjaliści mają przed sobą jeszcze mnóstwo pracy.

 

Choć autonomiczny samochód to taki, który potrafi samodzielnie poruszać się po drodze bez ingerencji człowieka, Departament Pojazdów Motorowych Kalifornii chce wprowadzić zmiany w obecnym prawie. Korporacja Google, testując swoje samojeżdżące maszyny w warunkach naturalnych, będzie potrzebowała do tego profesjonalnego kierowcy, który będzie posiadał specjalne uprawnienia. Musi zatem otrzymać certyfikat który pozwoli mu "obsługiwać" autonomiczne samochody.

 

Chodzi tu przede wszystkim o to, aby pojazd był stale nadzorowany przez kierowcę. W razie niebezpieczeństwa, będzie musiał natychmiast przejąć nad nim kontrolę, dlatego samochody te muszą również posiadać elementy sterujące.

 

Zatem kwestia autonomicznych samochodów w USA jest nieco skomplikowana, ale chodzi tu głównie o prowadzenie testów na ulicy. Jeśli autonomiczne samochody będą naprawdę bezpieczne, co korporacja Google będzie musiała udowodnić, przepisy ponownie mogą zostać zmienione. W dalszym ciągu nie wiemy kiedy samojeżdżące samochody pojawią się w sklepach. Firma Baidu, tzw. chińskie Google zapowiada, że wprowadzi swoje samosterowalne pojazdy do 2018 roku.

 

 

Źródło: http://www.latimes.com/business/la-fi-self-driving-cars-driver-20151216-story.html

Dodaj komentarz

loading...

Na rynku pojawił się pierwszy modularny telefon Fairphone 2

Pierwszy w historii modularny telefon, jaki pojawił się na rynku, wcale nie należy do korporacji Google, która pracuje nad projektem Ara. Technologię opracowała holenderska firma Fairphone - jest to urządzenie które pozwala użytkownikowi łatwo i szybko wymienić dowolną część telefonu oraz nieustannie go ulepszać.

 

Fairphone 2 jest przede wszystkim bardziej wytrzymały od dzisiejszych smartfonów. Gdy wyświetlacz naszego telefonu zepsuje się, konieczne jest oddanie go do serwisu celem jego naprawy lub po prostu zakup nowego urządzenia. W przypadku telefonów modularnych, każdą uszkodzoną część możemy wymienić na nową.

Źródło: Flickr/Fairphone/CC BY-NC-SA 2.0

Taka technologia sprawia, że możemy je również samodzielnie ulepszać - wystarczy umieścić aparat lub baterię o lepszych parametrach. Oznacza to, że użytkownicy będą mogli korzystać z jednego urządzenia przez dłuższy czas a wszelkie modyfikacje nie będą wymagały specjalnych narzędzi czy umiejętności.

Źródło: Flickr/Fairphone/CC BY-NC-SA 2.0

Taki właśnie jest smartfon Fairphone 2 z Androidem 5.1 Lollipop, który posiada 5-calowy wyświetlacz, procesor 2.26 GHz Quad Core Qualcomm Snapdragon 801, 2 GB pamięci RAM, 32 GB pamięci flash, kamerę 8 Mpix, baterię o pojemności 2420 mAh oraz dwa gniazda na karty SIM. Firma skupia się przede wszystkim na wytrzymałości. Jej urządzenia, choć powstają z ekologicznych materiałów, mają mieć pięcioletnią trwałość.

 

Premiera telefonów modularnych Google (projekt Ara) została przełożona na rok 2016, co pozwoliło Fairphone'owi wejść na rynek jako pierwszy. Można go zamówić za cenę około 530 euro.

 

 

Źródło: http://shop.fairphone.com/fairphone2.html

Dodaj komentarz

loading...

Naukowiec z NASA wie jak zbudować Gwiazdę Śmierci przy niskich kosztach

Według przeróżnych obliczeń i szacunków, zbudowanie Gwiazdy Śmierci, ogromnej stacji kosmicznej dobrze znanej z produkcji "Star Wars" jest tak kosztowne, że ludzkość zwyczajnie na to nie stać. Być może górnictwo kosmiczne, czyli wydobywanie cennych surowców z asteroid, ułatwiłoby nam to zadanie ale jak twierdzi pewien naukowiec z NASA, Brian Muirhead, istnieje sposób aby znacznie ograniczyć koszty i ułatwić budowę tej filmowej bojowej stacji kosmicznej.

 

Całkiem niedawno Senat USA uchwalił nowe prawo, tzw. ustawę o przestrzeni kosmicznej 2015, która ma zachęcić prywatny przemysł kosmiczny do inwestycji w przemysł wydobywczy na asteroidach i planetoidach. To właśnie jej brak był główną przeszkodą w rozwoju pozaziemskiego górnictwa.

 

Jeśli ludzkość zacznie wydobywać surowce z asteroid, będziemy już właściwie o krok bliżej od zbudowania wspomnianej Gwiazdy Śmierci. Jedynym problemem będą koszta, ale jak twierdzi Brian Muirhead, moglibyśmy ją zbudować wykorzystując materiały które są powszechnie dostępne poza Ziemią. Wysyłanie materiałów z naszej planety w przestrzeń kosmiczną jest bardzo kosztowne.

 

Budowa i utrzymanie Międzynarodowej Stacji Kosmicznej pochłonęło już około 100 miliardów dolarów. Wyniesienie niezbędnych części i materiałów w przestrzeń okołoziemską kosztowało nas 15,3 miliarda dolarów. Tymczasem stworzenie Gwiazdy Śmierci, według różnych obliczeń, będzie kosztować aż 193 tryliony dolarów.

 

Brian Muirhead z NASA zaproponował abyśmy wykorzystali górnictwo kosmiczne i zbudowali filmową konstrukcję bez wynoszenia potrzebnych materiałów z Ziemi, dzięki czemu zaoszczędzilibyśmy sporo pieniędzy. W ten sposób wydamy "tylko" 29,5 tryliona dolarów czyli zredukujemy koszta o około 85%. Na dzień dzisiejszy to wciąż zbyt wiele, ale za kilka dekad budowa Gwiazdy Śmierci z pewnością będzie brana pod uwagę.

 

 

Źródła:

http://www.wired.com/2015/12/nasa-death-star-asteroid/

http://www.popsci.com/nasa-scientist-recommends-mining-asteroids-for-death-stars

Dodaj komentarz

loading...

Na skraju naszego Układu Słonecznego mogliśmy odkryć kolejną planetę lub brązowego karła

Dwa niezależne zespoły badawcze (jeden z Meksyku, a drugi ze Szwecji) pracujący w obserwatorium astronomicznym ALMA w Chile, poinformowały o prawdopodobnym odkryciu nieznanych wcześniej obiektów w naszym Układzie Słonecznym. Eksperci nie wiedzą co to za ciała niebieskie, ale spekulują, że zależnie od odległości od Słońca może to być zarówno gazowy olbrzym, planeta skalista albo brązowy karzeł.

 

Radioteleskop ALMA jest oficjalnie największą astronomiczną budowlą na Ziemi. Znajduje się na pustyni Atacama a jego nazwa to skrót od Atacama Large Millimeter Array. Teleskop znajduje się na wysokości pięciu tysięcy metrów gdzie często jest bezchmurne niebo, suche powietrze a na dodatek nie ma zanieczyszczenia światłem dużych miast. Jego budowa wciąż trwa i jest realizowana w ramach współpracy chilijsko-europejskiej. Jednak od 2013 roku urządzenie pracuje wykorzystując część z zainstalowanych anten. To wystarczyło do dokonania tego niezwykłego odkrycia.

 

Urzadzenia radioteleskopu ALMA poszukiwały od tego czasu tak zwanych chłodnych obiektów i dane wskazują na to, że wreszcie odnaleziono coś interesującego. Niestety nie wiadomo jeszcze w jakiej odległości znajdują się te obiekty, a to implikuje kłopoty w oszacowaniu ich rozmiarów. Dlatego astronomowie zmuszeni zostali do spekulowania na temat tego z czym możemy mieć do czynienia.

 

W opublikowanych pracach naukowych, oba zespoły opisują duży obiekt zaobserwowany w zewnętrznych obszarach Układu Słonecznego i kolejny prawdopodobnie w pobliżu systemu gwiezdnego Alfa Centauri. Jednak specjaliści obu zespołów badawczych nie wykluczają, że oba obiekty znajdują się jednak na obrzeżach naszego układu.

 

Według ekspertów jeden z nich może być planetą wielkości Ziemi w odległości 100 AU do 300 AU ( jednostka astronomiczna). Miałaby to być planeta o średnicy 1,5 razy większej niż ziemska. Z pewnością odkrycie to rozpali umysły poszukiwaczy mitycznej planety X zwanej też Nibiru.

 

Istnieje też taka możliwość, że obiekt ten znajduje się dużo dalej i jest znacznie masywniejszy. Przy założeniu, że odległość tego ciała niebieskiego to około jedna trzecia roku świetlnego, może się okazać, że odkryto nieznanego gazowego giganta wielkości Neptuna, albo chłodnego brązowego karła.

 

Odkrycia te są na tyle zaskakujące, że niektórzy astronomowie nie dają im wiary. Po zapoznaniu się z wynikami obu prac badawczych zasugerowano, że przynajmniej jeden lub nawet oba z tych obiektów są tylko złudzeniami, przypadkowymi plamami na ekranie lub zakłóceniami, które w jednej chwili przybrały formę sygnału podobną do tej jakie oczekiwano by od bardzo odległych chłodnych obiektów.

 

Z pewnością konieczne są kolejne badania tych anomalii, aby potwierdzić, albo wykluczyć hipotezy zaproponowane przez oba zespoły naukowe. Jeśli jednak uda się stwierdzić, że te obiekty istnieją i określić jak daleko się znajdują, to bez wątpienia będziemy mieli wielka sensację astronomiczna.

 

 

Artykuł pochodzi z portalu: Tylkoastronomia.pl

Dodaj komentarz

loading...